....poszczególne szuflady....

niedziela, 21 lutego 2010

Guarding Angel (tytuł roboczy) 1

Przechodziliśmy przez ulicę i nagle powietrze rozpruł przeraźliwy huk a potem zimny podmuch wiatru przeszedł mi przez plecy. Marcin siłą pędu leżał na brzegu ulicy wygięty w dziwną pozę. Po aucie nie było śladu. Odjechał równie szybko jak pojawił się na naszej uliczce. Rzuciłam się do Marcina z krzykiem i zamarłam tuż nad jego postacią. Wokół jak na złość żywego ducha, jakby wszyscy zmienili swoje codzinne plany i z umiarkowanie gwarnego miejsca miałam przed oczami prawdziwą betonową zimną pustkę ludzką. "Krzyk nie pomoże" przemkneło mi przez myśl. Nie wiedziałam co robić, zasady pierwszej pomocy już dawno stały się zapomnianą wiedzą. Przyjrzałam mu się z lękiem. Na pięknej jeszcze przed chwilą twarzy był grymas tak silnie wykrzywiający jego rysy, że ledwie poznałam w nim kogoś tak znajomego. Długie i chude ramiona były rozrzucone w pozie spadającego z obłoków ptaka, któremu ktoś przetrącił oba skrzydła. Chwyciłam za telefon i trzęsącymi się dłońmi wybrałam numer pogotowia ratunkowego. Każdy sygnał był jak młot wbijający się w czaszkę. Nikt nie odbiera. Kolejna próba. Bez rezultatu. Czas wybijał mi młotem kolejne cenne sekundy. Jest! Słyszę głos kobiety! "Proszę Pani, proszę Pani, Marcin...samochód... on w nas wjechał! Szybko... pomóżcie mu, nie wiem co robić, na Sobieskiego, nie wiem czy on żyje, ten samochód...........". "Proszę nie robić sobie żartów z pogotowia" .. i rozłączyła się. Upadłam na kolana koło Marcina. Siniał.

2 komentarze:

  1. zapowiada się bardzo ciekawie... :) czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze to mówiłem żołnierzom. Śmierć na wojnie, jakkolwiek dramatyczna, ma przynajmniej w sobie pewną magię i sens. Bycie rozjechanym przez świra lub wielomiesięczna degradacja pod okiem onkologa - to dużo gorszy sposób na wielki finał. A takie właśnie finały stają się naszą codziennością, którą ludzie pióra powinni umieć ukazać. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń